poniedziałek, 9 lipca 2012

Smaki dzieciństwa - cz. 2



Rutynowa wizyta w sklepie, rutynowe zakupy i nagle... Olśnienie! Jest! Już wrócił! Kochany, malutki, zieloniutki... Jeszcze taki świeży... Zabrałam go ze sobą do koszyczka, nie mogłam tak porostu zostawić w sklepie, jeszcze wziąłby go ktoś inny? Aż strach pomyśleć! Nie powiem, trochę kosztował, ale uważam że jest wart każdej ceny! ;) Zresztą kojarzy mi się z dzieciństwem, kiedy to zrywany prosto z ogródka trafiał do rondla i gotował się dokładnie tyle ile trzeba. I jedzony był od razu, czasem parzył usta, ale nie można się było powstrzymać. Do dziś bardzo miło pamiętam chwile spędzone podjadaniu go na ławce przed domem :) Ach... A dziś też cieszy, może bardziej? Przypomina właśnie o takich pięknych chwilach beztroski... 
Tematem mojej opowieści był BÓB. Znany już od starożytności, ale o historii pisać nie zamierzam, jak ktoś będzie chciał to znajdzie źródło informacji.


Moj przepis na bób jest chyba najprostszy na świecie! 
Składniki:
* bób
* woda, gotująca się już
* sól


Świeży bób wrzucam na posolona gotującą się wodę i przez około 25 minut czekam z utęsknieniem, aż zrobi się ciemny. Odcedzam i zjadam, bez żadnych dodatków! Tak jak w dzieciństwie ;) Ach...





5 komentarzy:

  1. To też smak mojego dzieciństwo i ogromna miłość do dziś;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam tak samo, bób jest najlepszy zaraz po ugotowaniu, zjedzony tylko ze smakiem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nigdy nie jadłam bobu, pierwszy raz spróbowałam w te wakacje u mojego Chłopaka w domu. Nie jest zły ;)

    OdpowiedzUsuń